PROLOG
Nie od dziś wiadomo, że premier Pik lubił się czasami wyciszyć. Kiedyś – od tego całego zamieszania z serwisem, banowania co bardziej kozakujących użytkowników czy zachodzenia w głowę nad tym, że kolejna fala ludzi ciągle pyta się o drugi sezon Knight Rider: The Series (a jak wiadomo jego produkcji by się nawet TVP nie podjęła). Dziś zaś wyciszenie bywało od takich rzeczy, jak rządzenia Wspólnotą Nieustraszoną, od tych ciągłych zamieszań w rządzie (notabene utworzonego z dawnych użytkowników serwisu KR.PL) czy walki z jakimiś tam kryzysami – mniejszymi, bądź większymi, a w sumie to takim jednym, ale z nim to raczej już wszystko jasne.
Najczęściej takie wyciszenie wyglądało w następujący sposób: kiedy wybuchała kolejna mniej interesująca dyskusja (np. możliwość wyhodowania tarantuli w brzuchu po spałaszowaniu banana czy jakość toalet w różnych miejscach) lub gdy wybuchała Fenix (a co się kończyło zwykle artystyczną mazią „made in Brutalek” na głowie Frosta), Pik cichaczem opuszczał salę posiedzeń rządu, wchodził na główny korytarz kancelarii, potem schodkami do góry, aż w końcu stawał przed rzeźbą niejakiego „zasępionego i zsępionego posła Polskiego – A.D. 2010”. Kiedyś to była chimera, zakupiona od niejakiego Albusa D. (dziwnie przeźroczysty był w czasie transakcji), ale kiedy tylko Pik przyniósł ją do kancelarii, to wszyscy zgodnie doszukali się w niej analogii do dawnych posłów i nazwali ją, jak nazwali. Stanęła ona na najwyższym piętrze kancelarii, jednocześnie ukrywając za sobą tajemne przejście na pewien stryszek. Premier o tym wszystkim bardzo dobrze wiedział, ale z nikim się tą wiedzą nie dzielił – musiał mieć wszak gdzie się odprężyć.
Akurat dziś – na bliżej nieokreślony dzień przed Świętami Bożego Narodzenia – Pik także udał się do swojej „samotni”. Akurat w sali posiedzeń w najlepsze trwała firmowa impreza przedświąteczna, taki raczej jej środek, bliżej ku końcowi. Pik w większości spełnił swoje obowiązki gospodarza i teraz chciał sobie trochę złapać świeżości. Szczególnie przed najbliższymi, bardzo męczącymi dniami… Ale o tym później…
Samotnia Pika mieściła się pod samym dachem. Był to niewielki pokoik, ocieplony, wybity boazerią, z oknem dachowym wychodzącym na Stolicę. Pomimo tego, że akurat ta zima była fest mroźna i śnieżna, okienko było nie przysypane (to wszystko dzięki sprytnemu urządzeniu, które Pik, z pomocą poradnika „Jak zostać MacGyverem w 7 minut”, sobie założył – otóż ze starej, rozbitej furgonetki THE F-TEAM wyciągnął silnik do wycieraczek, podpiął do tego wycieraczkę od Stara, założył nad oknem, dołożył czujnik opadu śniegu – i tak powstało może nie Chocapic, ale naprawdę zgrabne urządzenie do czyszczenia okienka).
Pik rozwiązał swój służbowy, czerwony krawat, marynarkę cisnął na krzesło, sam zaś padł na leżankę stojącą na środku. Przymknął oczy… Odpoczywał…
Na początku odgłosy dochodzące z dołu – najnowszy mix eNeRa, ministra muzyki i nie tylko - trochę zakłócały mu spokój, ale po chwili stały się integralną częścią ciszy pomieszczenia i premier przestał zwracać na nie większą uwagę… Odpoczywał…
Przez jego głowę, niemalże z prędkością startującego w wyścigu Dakar ślimaka na wstecznym, z dziurawym tylnymi kołem, płynęły różne myśli… Podpisać pakiet ustaw reformujących pakiety ustaw… Podlać paprotki… Zamieścić wywiad z prezydentem Davidem… O, to już zrobiłem lata temu… No to chociaż wziąć go w końcu wysłać do jubileuszowej, 200 edycji „Tańca z Gwiazdami”, niech ją w końcu wygra… Obniżyć VAT do minus 10%… Spakować się do wyjazdu…
- Oż ty… - premier otworzył oczy. Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę, że nie zrobił tej ważniej rzeczy – nie spakował się do jutrzejszego wyjazdu. I teraz nadszedł moment, by wyjawić tę informację – otóż cały rząd, z dniem jak najbardziej jutrzejszym, wybierał się na wspólną wycieczkę do Czarnobyla. Oczywiście, były obiekcje, że to może być trochę niebezpieczne i podobne temu, ale w końcu skoro zostało otwarte do zwiedzenia… to chyba można się przejechać, nie?
- Jeszcze spakować, jeszcze spakować… - nieprzytomnie mruczał Pik, podnosząc się na łożu – E, zrobię później. – machnął ręką i padł na łóżko.
Po chwili spał snem sprawiedliwego (no i prawego) największego premiera w dziejach Wspólnoty Nieustraszonej…
W tym samym czasie dwie Na Pewno Dwie Niecne Postacie stały (jedna to się raczej ślizgała na swych odnóżach) i łapczywie wpatrywały się w gmach kancelarii…
PIK SAM W KANCELARII…
CZYLI ŚWIĘTA Z „KALAMBUREM…”
CZĘŚĆ PIERWSZA
- Czy to aby na pewno dobry pomysł jechać tym na Ukrainę?
Rider, minister sztuki rysowanej i medycyny, z dezaprobatą wpatrywał się w pokaźny furgon stojący na podjeździe do kancelarii.
- Nie przesadzaj. W MPK i PKP, nie mówiąc o busach, bywało gorzej. - Frost, właściciel owego wozu, natychmiast wyraził swoje zdanie – A tu masz klimatyzację. – wskazał na niewielki wiatraczek stojący koło kierownicy.
Rider tylko z dezaprobatą pokręcił głową.
Wtenczas nadszedł kakgonzalez, pochylony nad naprawdę grubą książką o wielce zachęcającym tytule: „MATURA – CZYLI BYĆ, ALBO NIE BYĆ…”
- „Litwo, Ojczyzno ty moja, ty jesteś jak zdrowie… - mruczał pod nosem - zdrowie… zdrowie… szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie, jako smakujesz… - kaka zawiesił się, zaś jego wzrok padł na Ridera - …jako smakujesz, jak się z doktorem Domem skumplujesz!” – dokończył, uśmiechnięty od ucha do ucha – No, to Mickiewicz powtórzony…
- A „Dziady”? – spytał się Rider, nadal krzywo spoglądając na nowy furgon Frosta.
kaka lekko się oburzył.
- Ej, słuchaj, nie przesadzaj. Ja nie oceniam jak ty chodzisz ubrany, to indywidualna sprawa każdego, każdy jest stylistą sam dla siebie…
- Nie zgodziłbym się. – niespodziewanie skądś wyskoczył naprawdę dziwnie ubrany typ, zupełnie jak jakiś pajacyk, w okularkach i bródce – Aby dobrze się we współczesnym świecie odnaleźć, trzeba się ubierać według dyktand… - wtem za furgonem przeszło seidem zakonnic. „Pajacyk” zauważył je – Mój Boże, jaki brak stylu, tylko czerń. Muszę im pokazać świat mody. – i już go nie było.
- Zaprawdę nadal nie rozumiem, czemu w tym świecie całkiem znienacka potrafią się pojawić bohaterowie nijak nie pasujący do tej historii. – zauważył Rider.
- Taka już zasada, prawie że naukowa, niemalże podobna do drugiej zasady dynamiki Newtona, która brzmi… - i kaka z prędkością karabinu wymienił drugą zasadę, potem pierwszą, trzecią, pół wzorów na prędkość, spory kawał tablicy przedrostków, stałą Plancka…
Rider westchnął. „No tak, maturzyści już tak mają niestety…” pomyślał. Wtenczas z kancelarii wyszedł spory tłum osób – a ściślej prawie cała Rada Ministrów. Wszyscy pomału schodzili w dół, po schodkach, rozmawiając w najlepsze.
- Frost, proszę ja ciebie, przemyśl to jeszcze raz. Oni naprawdę nie wejdę do tego furgonu! – syknął Rider.
- Wejdą. Zobaczysz. – Frost przetarł lusterko szmatką.
- Kaka, co ty na to? – Rider szukał wsparcia w ministrze Nowej Gwardii.
- W obecnym stanie skupienia ten furgon faktycznie nie jest w stanie przyjąć takiej ilości osób. Czyli jest on roztworem… - kaka płynnie przeszedł do chemii - …nasyconym. Jednakowoż gdyby zmienić odległości pomiędzy atomami, można byłoby rozszerzyć przestrzeń…
Rider wykonał tylko tradycyjny facepalm.
- To co panowie, jedziemy? – hardo zapytała się Fenix The Best, minister sprawiedliwości. Tłum właśnie doszedł do furgonu.
- Tak jest! – Frost uśmiechnął się szeroko, jednocześnie zginając się w głębokim ukłonie (ale żeby nie było, to kątem oka śledził poczynania Brutalka, feniksa Fenix. Ten na szczęście spał sobie spokojnie na ramieniu Fen. Jednak Frost wiedział że licho w fakcie nie śpi, a ponownie zostać słupem do wieszania nawozu – to mu się nie widziało).
- Ferajna, wsiadamy. – zaordynowała Fen. Frost z radością odsunął boczne drzwi – Damy zapraszam do przodu. – dodał, wskazując na szeroką kanapę koło kierowcy.
- Widzicie, a wy pojedziecie z tyłu. – Fenix uśmiechnęła się szyderczo do tzw. brzydszej płci – Dziewczyny, na pokład! – rozkazała.
Ona, tamersa (razem ze swoim Robocikiem), LenN, Sarah_G., vento i Astrotrain wygodnie usadowiły się z przodu.
- A reszta niech się ciśnie z tyłu. – westchnął Rider.
- Wcale nie! – zakrzyknął kaka – Właśnie oszacowałem, że jeżeli zagramy dwadzieścia kolejek w Twistera i zostaniemy w takiej pozycji, jaka nam wyjdzie, to zmieścimy się wszyscy!
Rider tylko pokręcił głową.
- Wsiadać, wsiadać, bo czas ucieka. – ponaglił ich Frost. Zaczęli się ubijać w tylnej części furgonu.
Ostatni wchodził eNeR. Już miał wejść do środka, gdy nagle zdał sobie z czegoś sprawę:
- Zaraz, o czymś zapomnieliśmy. – zatrzymał się.
- A o czym? – stęknął kaka, gdzieś spomiędzy pleców samuraja22, a głowy el_comendanta.
- O czymś bardzo ważnym. – eNeR spojrzał na gmach kancelarii.
- O wyłączeniu żelazka? – spytał Rider, wciśnięty gdzieś ponad Sebem.
- Nie, to zbyt banalne. – eNeR pokręcił głową.
- O zakręceniu gazu? – stłumionym głosem stęknął Draco.
- O to już się car Dymitrij Władimirowicz postara. – odpowiedział eN, nadal zafrasowany.
- To może wylogować się z facebooka? – zauważyła Fenix.
- Od kiedy KR.PL zostało najważniejszym serwisem społecznościowym w tej części Wszechświata, nie logowałem się na fejsa. – eNeR podrapał się po głowie.
- A może po prostu zapomnieliście o wysłaniu smsa do Wielkiej Kumulacji! – ponad nimi rozległ się głos Kumpla Prowadzącego.
- Ach ta komercja… - eNeR z dezaprobatą pokręcił głową – Dobrze, to pewnie nic ważnego. – machnął ręką i wbił się do furgonu, gdzieś w okolice dużego palca u stopy Flying Anvila. Frost zasunął drzwi, obiegł wóz, wskoczył na miejsce kierowcy, zapuścił motor. I już gnał po drodze, w kierunku jak najbardziej wschodnim, z zabójczą prędkością niemalże 40 km/h.
W tym samym czasie Dwie Niecne Postacie, już wcześniej wspomniane, tylko zatarły ręce (jedna swoje macki). Widziały odjazd furgonu. Wiedziały, że już wkrótce będą mogły zrealizować swój niecny plan. Że nikogo w kancelarii nie będzie…
Ale… czy na pewno?
***
Pik obudził się.
- No to idziemy się spakować. – wystękał, rozespany. Wstał, przeciągnął się, zrobił kilka przysiadów, potem pompek…
Kiedy w końcu skończył program porannych ćwiczeń „Być jak Mariusz P.”, zszedł na dół, na korytarz koło chimery. I wtedy dopiero coś zauważył…
Coś, co mu dało do myślenia…
Coś, co niemalże wywróciło jego świat, hierarchię myśli, ład w półce z skarpetkami…
Wszak zapomniał zasłać łóżka!
Z lekka się wystraszył, zwłaszcza że niejaka SuperNiania, podrygująca w rytm jakiejś muzyki, pogroziła mu karnym jeżykiem. Tak więc Pik wrócił szybko do swej samotni, łóżko jak przystało na gospodarza przysłał… i wtedy zauważył kolejną rzecz. Zdecydowanie ważniejszą, niż nie zasłane łóżko, brudne zęby czy niespanie do drugiej w nocy… Auuu, Nianiu… Tylko… Auuu… Czemu jeżyk… Auuu… Dorosły… Auuu… Jestem… Że dzieci… Auuu… Deprawuję… Nianiu, nie!…
Wracając zaś do Pika – nasz premier zauważył, że za oknem dachowym jest… dzień… Tak oceniając po wysokości słońca, ilości samochodów na drodze i nosie pana Mietka z kamienicy z drugiej strony ulicy – gdzieś południe… A Pik… przecież miał się obudzić w nocy, a nie…
Premier, znany z tego, że lubił wszystko sprawdzić dokładnie, ponownie zbiegł na dół. Przebiegł korytarz, potem klatką na niższe piętra, do sali posiedzeń rządu…
Pusto…
Korytarz z gabinetami ministrów…
Pusto…
Czat…
Tylko KR_BOT się smętne pałętał… A tak pusto…
Budka z kebabami znajomego Turka…
Pusta…
No nikogo nie ma!
Pik stanął na środku głównego hollu kancelarii. Pogrzebał w kieszeni swoich spodni i wyciągnął komórkę. Zegarek wskazywał 11:12.
- Oż ty… - mruknął premier. Szybko wybrał numer do eNeRa. Ale zamiast sygnału łączeniu, usłyszał kobiecy głos:
- Z powodu mrozów, silnych opadów śniegu oraz tego, że zima w tym roku zamiast drogowców, zaskoczyła telekomunikację, na czas świąt sieć zostaje wyłączona. Wesołych Świąt.
- To się nie powinno w tym kraju zdarzyć! – huknął Pik. Wszak nie po to budował wraz z innymi nowy, wspaniały świat, by było jak dawniej.
- Ale się zdarzyło, słonko. Zostaliśmy tylko ja i ty. I pomimo tego, że jestem tylko nagraniem, to chciałabym z tobą teraz sobie pogadać, by się nie czuć tak samotną w te święta. To co?
Pik poczuł się zmieszany, ale nie wstrząśnięty.
- No nie wiem… Nie znam pani, pani też nie zna mnie…
- Jestem głosem nagranym jeszcze na kasetę magnetofonową. Więc słyszałam wiele. Ale to jedno ci… - i w tym momencie w głośniku zapadła cisza.
- Co jest. – mruknął Pik. Spojrzał na telefon – Ano bateria padła. – westchnął i włożył aparat do kieszeni – No cóż, mam nadzieje, że ten głos znajdzie kogoś do pogadania. No nie chciałbym, żeby był sam w te święta. Jeszcze się zawiesi i będzie nieszczęście. – westchnął. Ale zaraz przestał o nim myśleć, a zaczął analizować swoje położenie – Nikogo nie ma w kancelarii… Pewnie pojechali już do Czarnobyla… Nie mam jak się z nimi skontaktować… Trudno, jakoś przeżyję… Czyli jednym słowem zostałem sam w kancelarii…
I na te słowa zstąpiło na premiera oświecenie (niektórzy historycy uważają, że to było jednak spięcie i żyrandol sam zaczął się w tym momencie święcić, a potem może nawet palić, ale ja wolę przyjąć wersję, że to było oświecenie – w końcu było to tuż przed Świętami, wiecie, magia tych świąt i takie inne).
A wracając do oświecenia – premier w końcu był sam w kancelarii! Po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu!
- Czyli mogę w końcu robić wszystko. – Pik delikatnie uśmiechnął się – Mogę biegać po całej kancelarii, zjeżdżać po balustradach, skakać po pufach… Odrzucić cały protokół, w tym nawet ten html! – ucieszył się – Przestać być premierem… A znów się poczuć… sobą. – zrzucił marynarkę – Czyli jednym słowem mieć takie wolne, jakiego jeszcze nie miałem! – zakrzyknął. I jak uskrzydlony pędem ruszył w głąb kancelarii, z pieśnią na ustach i zdjęciem na fotoradarze, którego minął ukrytego gdzieś za wielką palmą koło fontanny…
W tym samym czasie Dwie Niecne Postacie nadal stały w oddaleniu, nadal przyglądały się kancelarii (jedna swoim jednym, ale podwójnym ślepiem)… I wyczekiwały tego odpowiedniego momentu…
***
Furgon Frosta swoim tempem podążał w stronę granicy z Ukrainą.
Kierowca wozu, nawet uśmiechnięty i zadowolony z życia (pomimo tego, że Brutalek siedział naprawdę niebezpiecznie blisko), z wyczuciem prowadził wóz. Obok niego, równie uśmiechnięte, siedziały panie minister i w najlepsze rozmawiały na… no wiecie… tematy dla nich w sam raz. Brutalek, jak już było wspomniane, albo nie, drzemał sobie spokojnie, a Robocik tami ćwiczył z wiatraczkiem od klimatyzatora kroki quickstepa (bo tu trzeba zaznaczyć, że on, w odróżnieniu od prezydenta, przyjął zaproszenie do „Tańca…” i teraz intensywnie trenował).
Mniej do śmiechu było panom z tyłu. Słusznie Rider mówił, że będzie ciasno. Ale cóż – już jechali. I ciężko byłoby takową sytuację zmienić.
- No naprawdę o czymś zapomnieliśmy… - eNeR od Warszawy próbował aktywizować swoją pamięć. Na próżno.
- Spokojnie, przypomnisz sobie. – skomentowała tami – A ja bym zaproponowała, byśmy coś razem zaśpiewali! Tak podróż upłynie weselej!
Przez furgon przeleciał pomruk dezaprobaty.
- To może ktoś jeden, na ochotnika by coś zaśpiewał? – zaproponowała Astro, minister fan-artów, nie przerywając malowania swojego nowego arcydzieła, „Damy Bonnie z silniczkiem KITTa”.
- Dobry pomysł. – ideę podchwyciła LeNa, minister wychowania we Wspólnocie – Ja proponuję eNeRa, bo on jest taki spięty jakby…
- Świetnie. – przytaknęła Fen – Co ty na to eNcio?
- No nie wiem. – mruknął minister, za bardzo nie kontent z tego pomysłu. Ale było za późno. Cały furgon zaczął skandować: „eNeR, eNeR!”. Pod taką silą argument minister musiał się zgodzić.
- To co chcecie? – zapytał. Ale zanim zdążył coś powiedzieć, wśród skotłowanych ministrów zmaterializował się postawny jegomość, w okularach. Stłoczeni tylko jęknęli.
- Witam państwa we świątecznym odcinku „Szansy nie tylko dla szympansa, ale dla człowieka też”. – przywitał się w swoim zwyczaju flegmatycznie – Dziś będziemy wykonywać standardy świąteczne… Naszym pierwszym uczestnikiem będzie eNeR!… Witaj, na początek możesz nam powiedzieć, skąd przyjechałeś?
eNeR, akurat zakneblowany pomiędzy butem kaki, a chustką od nosa Seba wystękał:
- Z… Warszawy Wesołej…
- I co w tej Warszawie Wesołej robisz? – postawny jegomość widać nic sobie nie robił ani ze swojej tuszy, ani ze stłoczonych ludzi.
- Obecnie w Warszawie pracuję. To ustawę poprawię, to projekt wniosę. – uczciwie wyjaśnił eN.
- A masz jakieś zainteresowania poza pracą?
- No… Miksuję trochę… Nawet bardzo…
- I jak, ciasta dobre wychodzą? – facet spytał się z lekko ironicznym uśmieszkiem.
- Nie, raczej muzykę miksuję. Znane standardy… Trochę popu, trochę muzyki klubowej… Czasem nawet Lady Gagę…
- Kogo? – zdziwił się postawny prowadzący.
- No… Lady Gaga… Taka piosenkarka…
Facet przez chwile milczał.
- Nie znam, nie słyszałem. – pokręcił głową – Pora wybrać ci piosenkę. – okręcił się za siebie, tam gdzie Rider i Flying niemalże tworzyli razem „o” wokół nadal czytającego książkę kaki. Rękę wsadził do kieszeni ministra awiacji, pogrzebał i wyciągnął jakiś numerek.
- 623. – odczytał.
- Ej, to mój numerek do szatni! – krzyknął minister.
- Teraz to numer piosenki. – zawyrokował mężczyzna – Kto ma 623? – zapytał się stłoczonych.
Z cichym, elektronicznym piskiem z przodu odezwał się Robocik.
- I jaki to utwór? – spytał się ów człowiek (po angielskiemu próbując to zapisać - „man”).
- 10001011101000010101010101001011110000011010011110000110100101010101010010 – odpowiedział Robocik (to znaczy on umiał mówić normalnie, ale akurat dziś chciał odezwać się w swoim języku ojczystym, a co, w Święta każdy przemawia językiem najbliższym sobie).
- Świetnie, Piosenkę o smutnym programiście w święta. – wesoło ocenił facet – Taśma profesjonalna, amatorska czy prawdy? – zwrócił się do eNeRa.
- A będę mógł chociaż wiedzieć, jaka tam jest melodia? – z błaganiem mruknął eN.
W tym momencie błysnęło i koło potężnego pana pojawił się drugi, znacznie szczuplejszy.
- eNer, ile nutek? – zapytał.
- Eeee… - eNeRa nieco zaskoczyła jego obecność tutaj.
- Proszę mi wybaczyć, ale on teraz bierze udział w moim programie. – powoli stwierdził ów grubszy „man”.
- Ale przy moim współpracował. I nawet o nim wspomniał… Zaraz, jak to leciało…
I nastąpił trzeci błysk, i pojawił się kolejny typ, tym razem dosyć chudy facet, ewidentnie taki leszcz.
- Jesteś aby tego pewny? – zapytał.
- No… chyba… tak. – pan „jaka to melodia” lekko się zmieszał – Tak to leciało! – krzyknął.
Huknęła jakaś melodia. Dach furgonu zapalił się na zielono.
Prowadzący, jak jeden mąż ucieszyli się, skoczyli sobie w objęcia, ale niestety, największy z nich miał największą masę, tamtych dwóch zdecydowanie pchnął do przodu i cała trójka wypadła na drogę, przez tylne, niedomknięte drzwi. Natychmiast do furgonu wpadł mocny podmuch wiatru, wywołujący zawieje i zamiecie…
- Ta panie narrator, tak się to tłumaczą dozorcy, jak nie odśnieżą! Zamykaj pan te drzwi! – krzyknął Rider, nieco zły, gdyż trochę błota z drogi chlapnęło mu na twarz.
W tym momencie w opowieści pojawiła się do tej pory niewidzialna ręka narratora, która sprawnie zamknęła drzwi.
- To co teraz robimy? – zapytała LeNa – Może zagramy w butelkę?
- Nie ma miejsce. – stłumionym głosem odpowiedział któryś z ministrów.
- To może partia w Monopolistyczny Eurobiznes? – zaproponowała Astro.
W furgonie zapadła ciężka cisza. Wszystko to za sprawą niemiłego wspomnienia, jakie to nawiedziło ministrów. Dotyczyło ono tego, że miesiąc temu wyzwali na pojedynek w Monopolistyczny Eurobiznes „Lubostroń Team” – niepokonanych od wielu lat mistrzów tejże gry w Wspólnocie Nieustraszonej. Najkrócej rzecz ujmując – mistrzowie mistrzami zostali, a ministrowie mało co długo publicznego nie wywołali (zapożyczają się, oczywiście do dalszej gry, w Skarbie Państwa). Na szczęście premier skończył grę odpowiednim momencie…
- No naprawdę o czymś zapomnieliśmy… - eNeR znów podrapał się po głowie.
…ratując finanse publiczne, a co za tym idzie i sytuację gospodarczą jednej ósmej Wszechświata. Oczywiście nie było to łatwe, Pik musiał się wiele natłumaczyć…
- No na serio czegoś zapomnieliśmy. – eN nadal zachodził w głowę.
…że cztery hotele na niebieskiej ulicy to niezbyt dobry interes, że karta wyjścia z więzienia tym bardziej, a kupno Krakowskiego Przedmieścia to niechybny początek bankructwa. Grający jednak tak łatwo nie chcieli dać się przekonać premierowi…
- Ej, rząd, rozkmina czego mogliśmy zapomnieć! – eNeR rzucił niemal polecenie służbowe.
…że najpierw chcieli posadzić go do więzienia (na szczęście wyrzucił dwie identyczne kostki i zaraz wyszedł), potem cały czas chuchali, by wszedł na ulice grantowe i zbankrutował (jeden z graczy postawił tam hotele), a na koniec to chcieli przywalić mu dziesięciokrotnym podatkiem od dochodu. Na szczęście Pik…
- Mogliśmy zapomnieć wszystkiego, a nawet Nitschego. – wtrącił kaka.
…okazał się takim strategiem, że w dwa obejścia planszy wykosił wszystkich z rządu i sam się zaraz wycofał, dzięki czemu uchronił Skarb Państwa… No, wiadomo przed czym.
- eNeR, a mi się wydaje, że wszystko wzięliśmy. – Fenix odwróciła się w jego stronę.
- Tak myślisz?
- No ba. Lepiej weź, ciesz się widokami, pejzażami…
- Jak tak mówisz. – westchnął eNeR i zaczął się wpatrywać w plecy Seba, dostrzegając w nich mijane zaśnieżone pola, lasy, góry, jeziora i hipermarkety…
Ech, tu narrator się męczy, drogę wskazuję, a nikt nawet tego nie zauważa. Niewdzięczni. Za karę przeskakuję do kolejnej sceny…
***
…w której to znów jesteśmy w kancelarii, a ściślej pod nią.
Budynek jak budynek – duży, wysoki. Na jego szczycie skocznia mamucia (obecnie przebrana za wielką choinkę). Ogólny wyraz artystyczny – ujdzie w tłumie. Grunt, że stoi, taka wielka, taka spokojna, taka…
Głośne „łupp” zatrzęsło całą kancelarią. Szyby w oknach zadrżały, śnieg z dachu spadł, a transporet AM, obudzony na szczycie skoczni, jak nie siadł na belce, jak nie ruszył, jak nie wyszedł w powietrze. I poleciał chłopina, w stronę Wisły, gniazda swego rodowego, by tam święta spędzić.
Wracając do huku w kancelarii – jego źródło znajdowało się w samym centrum głównego holu. Tam, za barykadą złożoną z czerwonych kanap, skrył się Pik. W rękach trzymał detonator, od którego kabel prowadził wielkiego leju na środku posadzki. Rzecz jasna jeszcze go przed chwilą nie było, był za to kabel podłączony do lasek dynamitu, a wśród nich ostatnie na świecie wydanie „Knight Rider 2010”. Pik postanowił, że w końcu pozbędzie tego… tego… tego czegoś, co „to nawet koło KR nie stało”. Tak by potomnym prawdziwego obrazu Knight Ridera nie zasłaniało…
Kiedy tylko Pik uporał się z tym zadaniem, przeszedł do kolejnych, zapisanych na długiej liście. A każde jedno przyjemniejsze od drugiego.
Wymienię tylko kilka, nie wszystkie. Bo to ani forum, ani tym bardziej czasu by nie starczyło (po szczegóły odsyłam do lektury dokumentów z Wikileaks – coś tam się powinno znaleźć).
Tak więc Pik w końcu spełnił swe największe marzenie – móc zagrać ten słynny drugi koncert f-moll Chopina, zwący się „Etiudą Nieustraszoną”… Czy czymś w tym stylu… Został odnaleziony niedawno, w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej (nie wiedzieć czemu, ktoś go wsadził do działu fantazji bachowskich na temat „Airwolfa”). Oczywiście, musiał trafić do Warszawy, do muzeum, by jednocześnie udowodnić, że KR ma zdecydowanie polskie korzenie.
Tak więc Pik zasiadł za fortepianem, fantazyjnie zaczesane włosy zarzucił na bok i zaczął grać. A ile razy tylko uderzał w klawisze, ile razy tylko przerzucał kolejne strony utworu, tyle razy cała kancelaria żyła, śpiewała wraz z nim, była w euforii, stanie takiego uniesienia, że…
I w tym momencie płyta na której był utwór nagrany się zacięła. Pik westchnął, radio wyłączył, fantazyjną perukę z głowy zrzucił i zaczął realizować kolejne marzenia…
Jednym z nich było w końcu spokojne przespacerowanie się po galerii obrazów Astro. Od dawna się do tego zabierał, jednak nawał pracy z rządzeniem, potem jazda z kryzysem i znów rządzenie zabierały mu każdą wolną chwilę.
- Ten obraz jest wyrazem tęsknoty KITTa do swego naturalistycznego imperializmu strukturalnego. – poważnie ocenił Pik, spoglądając na jeden z obrazów. Końcówki długiego szalika, grubo owiniętego wokół jego szyi, włóczyły się po ziemi – Tu zaś mamy dysonans poznawczy Michaela próbującego kolokwialnie przekminić, jaka jest istota życia. Świadczy o tym ta pewna kreska oraz niepewna pewność. – ocenił kolejny obraz – A tu zaś mamy alegoryczne przedstawienie zła KARRa, nie mogącego uwolnić się przez pokłady swego dobra. – wydał kolejną opinię.
I tak jeszcze przez godzinę…
Potem przyszła pora na gotowanie. W końcu Pik mógł do woli szaleć po kancelaryjnej kuchni, mieszać co popadnie z czym popadło, tworząc coraz abstrakcyjne i rewolucyjne (dla żołądka deregulacyjne) potrawy, które niejaki Pascal, pałętający się tam bez celu, skwitował: „Mondie!”.
Pik także – to powaga – zgłosił się do „You mam tapl modela!”. Tak, tak. Stanął przed wysokim jury… Rzecz jasna, sam musiał się wcielić w jego rolę… Ale takie są uroki bycia samemu w kancelarii…
Pik-uczestnik postanowił udowodnić, że w 2 minuty potrafi wymienić z pamięci wszystkich Transformersów, dodatkowo jeżdżąc na monocyklu i śpiewając „Hooked on a feeling”. Oto, jakie były reakcje jury:
Pik-Kuba: „Neil Armstrong zmienił moje pojęcie lekkości, Jola Rutowicz zmieniła mojego pojęcie wiedzy, a ty zmieniłeś moje pojęcie pasji połączonej z nadmiarem wolnego czasu. Rób tak dalej! I na pewno nie zgłaszaj się do naszego programu!”
Pik-Gosia (ale jeśli chodzi o charakter, no): „Oglądając twój występ wszystkie moje atomy drżały w rytm melodii, skandując: jeszcze, jeszcze… Jeszcze chwila, a nam elektrony odpadną!”
Pik-Augustin: „Jesteś wyjątkowy, jednak jedynie mogę dać ci bilet do Piastowa.”
Pik-Dżoana (no charakter, no): „Ty być emejzing! Ja chcieć widzieć cię na tapl strit in Niu Jork! Ty masz dżołk jaki mało!”
Niestety, Pik-uczestnik nie uzyskał większości głosów, nie przeszedł dalej. I musiał niestety odejść z programu… Który, nie wiedzieć czemu, potem tak jakoś nagle znikł z anteny…
I było znaczenie więcej tych wydarzeń, więcej niż Wikipedia ma haseł. A jeżeli ktoś je zna… może się z nami podzieli?
***
Furgon Frosta zajechał pod bramę wjazdową na teren muzeum w Czarnobylu.
- Ferajna, jesteśmy. – zakrzyknął, otwierając – Wysiadać.
Drzwi z boku rozsunęły się i ekipa wylała się na zewnątrz – najpierw panowie, będący naprawdę dziwnie wymięci, ale jeszcze bardziej spakowani (możecie wierzyć, albo nie, ale Rider ważył po tej jeździe tylko jakieś 1 MB, a kaka to jeszcze mniej, bo 700 KB), potem panie, dystyngowanie i godnie.
- Na folderze wyglądało to jakoś ładniej. – oceniła Fenix, patrząc się na równinę, na której końcu majaczyły jakieś wysokie budynki. Brutalek zaskrzeczał potwierdzając.
- Fen, nie narzekaj, nie weszliśmy jeszcze. – Frost uśmiechnął się szeroko – Teraz tylko znaleźć kogoś, kto nas tam wpuści…
W tym samym momencie z drugiej strony nadjechało czarne BWM. Zatrzymało się niedaleko od furgonu. Wysiadło z niego dwóch postawnych i łysych jegomościów, ubranych w skórzane kurtki.
- Ej, to wy, towariszcze, być turysty z Polszy? – zapytał jeden z nich.
- A, to pewnie przewodnicy. – Frost uradował się – Witam, witam. Haraszo, to my!
- Coś mi się wydaje, że to nie są tacy zwykli przewodnicy. – Rider, jako osoba dosyć obyta ze ścianą wschodnia, podejrzewał, kim oni mogą być.
- Zdrastwujcie! – krzyknął uradowany łysy – Eto podróż jako?
- Spasiba. Po amerykaniecku, all rajt! – Frost uścisnął dłoń owego „przewodnika”.
- Ha, ha, ha. – zaśmiali się dwaj Ukraińcy – Kesz mieć?
- Jaki kesz? – Frosta to zaskoczyło.
- Polaczki, wyście eto zadatek zpłacijli. Teraz reszta dopłacić musicie, 200 tysięcy ojro, haraszo? – nadal się uśmiechając, łysy uchylił kurtkę. Koło paska, w kaburze, miał wpięty pistolet.
- Ein moment, bitte. – Frost przełknął ślinę i szybko udał się na naradę do swojej ekipy. To chciał wykorzystać Karol, który próbował łysym zadać jakieś pytanie, ciągle mówiąc, że mają już dwie utracone szanse i jeżeli chcą grać, to muszą dobrze odpowiedzieć, ale oni powiedzieli, że to właśnie on stracił trzecią szansę na jedną możliwą – i już go nie było.
Wracając do narady rządu:
- O jakim on zadatku gada! Przecież w ofercie pisało, że to cała kwota za wycieczkę! – oburzyła się Fenix.
- Właśnie nie wiem. – Frost wzruszył ramionami – To co robimy?
- Ja bym radził stąd jak najszybciej się zmywać. – zasugerował Rider – Raz, ci goście naprawdę mi się nie podobają. A dwa, moje skarpetki podejrzanie świecą. – podniósł nogę do góry. Rzeczywiście, kawałek czarnej skarpetki był rozjarzony słabym, zielonym światłem.
- Nie przesadzaj. Wszystkim świecą, nie ma co się przejmować. A ci dwaj może jak Slavek i Slavko nie wyglądają, ale bije od nich… taki wewnętrzny spokój. – zauważył kaka. W tym samym momencie jeden z łysych wyciągnął z BMW bejsbola.
- Ta, miłośnicy futbolu inaczej. – Rider pokręcił głową.
- Polaczki, i co? Macie kasę? – głośno zapytał jeden z łysych. Drugi właśnie polerował swój kij.
- No nie mamy. W umowie pisało, że nie trzeba będzie nic więcej wpłacać. – Frost wrócił do negocjacji.
- Polaczki, Polaczki, a maczkiem wy czytać umiu? – z politowaniem spytał Ukrainiec.
- Ale tam nie było żadnego maczku, w tej umowie! – wzburzyła się tamersa. Robocik potwierdził skinieniem swej główki, jednocześnie tworząc wirtualną projekcje owego dokumentu. Jednak coś mu się tam zacięło i zamiast stron umowy, pojawiać się zaczęły kolejne strony jakiegoś kolorowego czasopisma, na łamach którego było pełno jednostek centralnych bez obudowy. Tamersa, jak to zobaczyła, jak się zaczerwieniła – Ty… jak… możesz… PLAYRAM… - i jak go pięścią okładać nie zaczęła, jak nie sierpowe zadawać, to nawet znany Tomek, z okolic Żywca, ten co tak lubi okładać innych, uznał, że on by takiej serii nie przetrwał.
Mniejsza z tym – ważniejsze, co się działo na linii: łysi panowie – rząd.
- Polaczki, maczek był minus 2, Times. Widzieć musieliście. Płacicie? – to już łysy pan powiedział mniej mile.
- No nie jesteśmy przygotowania na taką kwotę, naprawdę… - bąknął Rider.
- My panom dziękujemy. Ferajna, wracamy! – rozkazała Fenix.
- Kak, kak Laszka… - ostro warknął łysy pan – Nie ma: wracamy. Płacicie i wchodzicie! – drugi z panów niebezpiecznie zaczął walić pałką o dłoń.
- Czy tylko mi się wydaje, ale czy przypadkiem nie wpadliśmy? – syknął Rider.
- Przesadzasz. To tylko lekkie problemy natury… cywilno-prawnej. – bąknął Frost – Ale panowie… - ponownie zwrócił się do łysych panów – My naprawdę nie mamy pieniędzy przy sobie…
- A tosz to nie problem, Polaki. – łysy pan otaksował wzrokiem nowy furgon Frosta – To auto i jesteśmy kwita.
- Co??? – oburzył się Frost – O nie, nie dam! Pół roku na niego odkładałem, nie dam… myyyy! – wydał z siebie zduszony, gdyż Fenix (która też zrozumiała, co tu się dzieje) rozkazała, by Brutalek uciszył go w odpowiedni sposób (wiecie niestety jaki). Sama zaś weszła do dyskusji:
- Oczywiście, wóz jest wasz. – uśmiechnęła się niepewnie, jednocześnie mrucząc do Frosta – Kupię ci dwa nowe, tylko jakoś musimy się od nich uwolnić. – zaś głośno dodała – Haraszo?
- Haraszo, Laszka, haraszo. – łysy uśmiechnął dwu a nawet trzy znacznie – To co, wchodzicie?
- Panowie, naprawdę, mamy mało czasu, jeśli chcemy na pociąg zdążyć, jeszcze przed Wigilią być w Warszawie, to musimy już iść… - Fenix chciała jak najszybciej wycofać rząd do zdecydowanej opozycji.
- Wchodzicie. – niemalże krzyknął łysy pan. Fen nerwowo przełknęła ślinę. Robiło się coraz gorzej…
- Panowie, proszę. Macie samochód… - poprosiła Fen.
- Ech… - łysy pokręcił głową – Misza, dawaj Kota, inaczej gadać trza.
Typ nazwany Miszą bejsbola odłożył na bok, samochód obszedł, bagażnik otworzył i kogoś z niego wyciągnął. Kiedy wrócił do ministrów, prowadził jakiegoś z twarzy znanego typa, obciętego na taki hełmofon.
- Tomek, dajesz. – negocjator zwrócił się do nowoprzybyłego. Ten tak popatrzył spod swojej grzywki i zaczął pomału odliczać:
- Adin… Zloty Internet… Dwa… Z telefonum…
Powieki zaczęły pomału ciążyć prawie wszystkim ministrom…
- Tri… Majcie oczy na elektrownie…
Ministrowie, jakby zahipnotyzowani, ruszyli w stronę wejścia na teren muzeum… Ale był jeden wyjątek – eNeR.
- Ej, co ty robisz. – próbował złapać Fenix. Ta szła jednak jak jakieś zombie – Stójcie! – próbował zatrzymać Seba i Flying Anvila - nie dało to żadnych rezultatów – Nie wiem, co im zrobiłeś, ale ze mną tego nie zrobisz! Wyrwę ich z twojego transu! – krzyknął na odliczającego faceta. Ten na chwilę przestał odliczać. Podrapał się po głowie, zrobił minę, jakby na coś wpadł, wyciągnął stół mikserksi, palec prawej ręki wystrzelił w górę, z głośników huknęła muzyka, a on zaczął śpiewać w szybko:
- Adin zloty Internet, dwa z telefonum, tri… majcie oczy na te-telebimkach…
W tym momencie i eNeR wpadł dziwny trans. Jak bezwiedne zombie ruszył za resztą, w takt utworu wykonywanego przez typa… Jednocześnie przy wejściu umowę podpisując, na telefon stacjonarny, Internet… I jeszcze o zwrot Madagaskaru Ukrainie… Czy jakoś tak…
***
Pik zmęczony padł na wygodny fotel.
- Nigdy nie sądziłem, że sprawianie sobie frajdy może tak człowieka wymęczyć. – westchnął, wciskając guzik na oparciu. Ruchome zawieszenie, na środku którego stał fotel, a które było zamontowane w specjalnej Sali „Muzeum Knight Ridera” (dział: KR: TS, pełnowymiarowa replika KITT-CAVE), pomału odwróciło się, ustawiając się na wprost wielkiego ekranu.
- No to pora się dowiedzieć, co tam w mediach w świecie i nie tylko słychać. – mruknął. Wyciągnął pilot i włączył telewizję, na pierwszym kanale z brzegu. Akurat zaczynały się wiadomości: zielono-czerwona tablica, na pewno wykonana w Gimpie, ozdobiona mało treściwym napisem „Oj tam oj tam” poinformowała premiera, że trafił na kanał „OJTIWI”.
- Witamy państwa w specjalnym, świątecznym wydaniu naszego programu. – po planszy pojawiło się studio, a w nim, za niewielkim, brązowym stolikiem siedziało dwóch okularników – Redaktor Baran. – przedstawił się ten siedzący po prawej jak się patrzy z perspektywy ekranu, ciemny blondyn.
- I redaktor Skupień. – dodał drugi, brunet… Dziwnie premierowi pewnego Skrybę przypominający… - A w programie.
W tym momencie poleciały zajawki tego, co będzie w serwisie. Towarzyszył im komentarz redaktorów z offu:
- Apel karpi do Amnesty International o uznanie jako więźniów wanny i ofiar tradycji… Dziennikarz śledczy, Halo Halo Franku na tropie zaginionej ciężarówki Coca-Coli… Część misyjna programu, czyli okołoświąteczna lekcja matematyki… Oraz, na sam koniec, prawdziwa bomba…
I znów obraz przedstawiał studio:
- Zaczynamy od dramatycznego apelu karpi do Amnesty International. – zaczął redaktor Baran, ten o zdecydowanej lepszej prezencji telewizyjnej - Wczoraj Międzynarodowa Banda Stresowanych Karpi, w skrócie MBS Karpi, wystosowała odpowiednie pismo do odpowiedniego sekretariatu.
- Jak nam powiedział Karp Jan… - teraz mówić, a raczej seplenić począł redaktor Skupień - …rzecznik prasowy MBS Karpi, w te święta żadne represyjne noże nie tkną już żadnego karpia.
Na ekranie pojawiła się przebitka z karpiem, który niemo poruszał ustami.
- W rzeczy samej, panie redaktorze. – ponownie przy głosie był redaktor Baran – Karpie już dosyć głów potraciły, martwiąc się, co będą robić w święta i dlaczego to będzie miało swe miejsce w żołądkach ludzi.
- Zgadzam się w stu jeden procentach! – ochoczo zaseplenił redaktor Skupień – Jak nieoficjalnie się mówi podobny apel chcą wystosować też Jajka Wielkanocne i Indyki Dziękczynne. Wszystko jednak zależy od decyzji odnośnie karpi…
- Oj tam oj tam. – westchnął Pik, przerzucając na inny kanał.
Przez chwilę Pik miał problemy z odszyfrowaniem, jaki to jest program. Na początku wydawało mu się, że jest to jakiś film archiwalny dotyczący życia posłów i ich obyczajów w Sejmie na początku XX. wieku. Potem jednak zdał sobie sprawę, że jest to archiwalna Szopka Noworoczna… Czyli w sumie na jedno wychodziło…
Przedstawiała ona ni to salę tronową, ni to jakiś pałac. Na wysokim tronie siedział odziany w purpurę Król, z sumiastym wąsem. Obok niego stał taki lekko ryżawy typek, w śmiesznej, peruwiańskiej czapeczce.
- Powiedz mi, waść kanclerzu herr Donaldzie… - król zwrócił się do owego ryżawego typa - …azaliż co się z tą koleją stało?
Typ nazwany herr Donaldem nerwowo nogą zaczął szurać.
- Królu Bronisławie I… - przemówił – Nic strasznego, tylko lekkie opóźnienia mają.
- Ależ kanclerzu, jak tak można, azaliż ludzie na świętą chcą jechać, bliskich odwiedzić…
- Azaliż królu to moja wina, że tam nic nasze nie jest? Że wszystko, królu, sprywatyzowane? Że nikt nie wie, kto jest za co ważny?
- Ja cię nie winię, kanclerzu. Ależ widzisz sam dobrze – winnego znaleźć trzeba! I dać go gawiedzi, niech igrzyska mają!
- Królu, póki co trzeci konkurs mamy, nie igrzyska, ani nawet nie mistrzostwa… Ale królu, winnego szukałem. – kanclerz w pierś swą uderzyć się raczył – I znaleźć go zdołałem!
- Azaliż kto to? – król uśmiechnął się.
- Azaliż najpierw myślałem, że to książę Jarosław Sprawiedliwy znów konfabulować raczy. Ale później wykryłem, że to u nas, w naszym dworze złego trzeba szukać. Najpierw myśleć raczyłem, że to grabarz królewski, za całą infrastrukturę odpowiedzialny, winien. Ale z nim porozmawiać raczyłem. I on wyjaśnić mi zdołał, że to jego asystent, za kolej odpowiedzialny, winien.
- I co? – król był już cały w skowronkach.
- Wyrzucić poleciłem!
- By żyło się lepiej! – zakrzyknął król, z tronu swego powstając.
- Wszystkim. – dodał kanclerz.
- A szczególnie nam. – chytrze uśmiechnął się król. Poczym obaj śmiechem wybuchnęli…
- Oj tam oj tam. – mruknął premier. Jakoś go to przedstawienie nie zafrasowało. Wrócił na kanał z wiadomościami.
- A teraz część misyjna naszego programu. – wyseplenił redaktor Skupień.
- Specjalnie dla maturzystów oraz studentów przygotowujących się do sesji z naprawdę wyższej matematyki i losowości. Przygotujcie coś do pisania… - Pik, z braku lepszego zajęcia wziął leżącą w pobliżu kartkę (ozdobioną serduszkiem i podpisem „Billy loves Zoe, Zoe not loves Billy”) – I zaczynamy! – redaktor Baran przyłożył dłoń do słuchawki w uchu –Michael, Jurgen, jak mnie słyszycie?
Na ekranie pojawiło się dwóch typków
- Wir słyszę cię gut, herr redaktor. – zaczął ten po lewej, jota w jotę podobny do redaktora Barana – Aus die under Gross-und-weiss-Ruczaj-immer-schnee-sprungschanze hercliż wilkomen Michael Sagen-Sager…
- …and Jurgen Vergissmeinnicht. – dodał drugi, bezokularnikowy brunet, jak nic nadający się na dyrektora artystycznego gal wszelakich maści – Aber today my komentatiren ski springen!
Pik podrapał się po głowie. Jakim cudem skoki narciarskie mogą mieć związek z wyższą matematyką? Nie mógł sobie tego wyjaśnić, ale oglądał dalej:
- Und wir haben first knight. – rzekł Jurgen. I rzeczywiście, pierwszy zawodnik, zwący się Sven Martin Ammamaman, zasiadł na belce – Und er ruszył! Er hat nich gut wiatr! – dodał. W tym momencie pojawił się wykres, przedstawiający przebieg wiatru: cały czas w plecy.
- Und er leci! Und krótko! – smutnie zakrzyknął Michael.
Zawodnik skoczył blisko, ale dostał wysokie noty. Tylko jak Pik zobaczył jego notę łączną, od razu zauważył, że coś jest nie tak.
- Zaraz, zaraz. – szybko sam ją sobie przeliczył – Chyba mu z pięć punktów odjęli, a nie powinni.
Spojrzał na dół ekranu. Tam faktycznie, było minus pięć.
- Zaraz, czemu. – Pik mruczał – Przy takim korytarzu wietrznym, przy tej belce, wartość A od B, pomnożona przez C, pierwiastkowana… - coś przeliczał. W między czasie skoczył kolejny zawodnik, Tomek Górecka-Synuś. Też blisko i też dostał ujemne punkty. Znaczne. Premierowi coś dalej nie pasowało. Zaczął więc różniczkować, przeprowadzać rachunek prawdopodobieństwa i nawet silnię liczyć.
Aż w końcu na belce pojawił się jakiś inny zawodnik, z mało znanym, wschodzącym nazwiskiem. Taka nowa, ale w sumie stara gwiazda. Na początku premier myślał, że on jest poza konkursem (bo przy jego nazwisku był dopisek: AUT), ale zaraz zrozumiał, że to narodowość. Premier kuknął na wykres wiatru. Miał wiatr, pod narty. Ruszył, skoczył, może nie tak daleko. Ale i tak… wygrał. I miał naprawdę dużo dodatkowych punktów.
- Ale jak to! – premierowi, dwukrotnie stosującemu twierdzenia Talesa, Pitagorasa i o gąbce na dnie zlewu, nadal wychodził inny wynik. Ale niestety, jako telewidz prawa głosu nie miał. Zawodnik wygrał, a potem się jeszcze po przyjacielsku z jakimś Hoffem przywitał (ale nijak premierowi nie przypominał on prezydenta).
I na tym relacja zakończyła się. Znów powróciło studio.
- Niestety, to jest już koniec programu. – smutno zaseplenił redaktor Skupień – Ale, jak obiecaliśmy, mamy na koniec bombę! – schylił się i wyciągnął zza biurka niewielkie pudełeczko, z cykającym zegarem na górze i znaczkiem promieniotwórczości poniżej – A teraz nasze żądania: wszystkie Telekamery, kilku Wiktorów. Do tego własny, publiczny kanał, własna, prywatna gazeta oraz morświna Boba na spółkę! – zagroził.
- Normalnie jakbym Skrybę słyszał. – Pik ziewnął.
- Ależ oczywiście, że redaktor Skryba… znaczy się Skupień żartował. Tak naprawdę to mamy wywiad! Specjalny, świąteczny, bardzo kontrowersyjny wywiad! Zapraszamy… Tomek… - redaktor Baran syknął do redaktora Skupnia – Oddawaj tę bombę!
Oni zniknęli, a pojawiły się za to dwa cienie. Jeden jakby człowieka, drugi… czegoś bliżej nieokreślonego. Oba miały czapki mikołaja na głowie.
- Witam państwa na świątecznej rozmowie z Dwoma Niecnymi Typami. – z offu rozległ się głos znanej Moniki O. – Co panowie planują na święta, Dwaj Niecni Typkowie?
- No, tradycyjnie. – odezwał się ten ludzki cień – Choinka, uszka… No i kancelarię premiera obrobić.
Pik, jak to usłyszał, zdębiał.
- Obrobić kancelarię? A nie boją się panowie wpadki, że ktoś panów złapie, że traficie do Lisiej Wody, może nawet na Teodora? – ostro zapytała owa Monika.
- Nie, Teodor nie straszny. – pustym głosem odpowiedział drugi, dziwny cień.
- Oj, nie straszny, droga pani redaktor. – tęsknie westchnął cień ludzki – A poza tym nie wpadniemy, w kancelarii nikogo nie ma!
Pik siedział i nie mógł uwierzyć w to, co słyszy!
- I co chcecie ukraść? – Monika zadawała bardzo konkretne pytania.
- To, co najważniejsze dla kancelarii! I całego państwa! To musi umrzeć! – wyrzucił z siebie nieludzki cień.
- Zgadzam się z nim z stu procentach. To, co chcemy ukraść, jest żywą, oddychającą obrazą dla mojego istnienia!
- I musi zginąć! – dorzucił drugi cień.
- Jak państwo słyszą, będzie ciekawie. Bardzo dziękuję za uwagę! – zakończyła Monika. Zaraz po tym coś tak jakby huknęło w TiWi, jakby jakiś grzyb wyrósł na ekranie, ale zaraz znikł.
W pomieszczeniu zrobiło się cicho.
A Pik siedział. I nadal ciężko oddychał…
***
- Jesteś dobrym człowiekiem, nie planujesz przejąć władzy nad żadnym mrowiskiem, ulem, państwem, kontynentem czy portalem społecznościowym. – Skryba, znany też jako Grafoman S., niedoszły dyktator Wspólnoty, siedział sobie gdzieś w tatrzańskim lesie, gdzieś pod Giewontem i zawzięcie powtarzał program resocjalizacyjny, jakiego nauczono go w Lisiej Wodzie. Przebywał właśnie na zwolnieniu warunkowym i szukał swego miejsca, by tam mógł nabrać siły, poprawić się, naprawić swój charakter, stać się lepszym człowiekiem, poznać dobro i zło oraz knuć nowy plan przejęcia władzy w kraju…
- Panie Narrator, wypraszam ja sobie! – warknął Skryba, z lekka oburzony.
Wypraszaj sobie, wypraszaj… Ale i tak wiem swoje…
Mniejsza z tym – ważne będzie teraz to, co się stanie. A stanie się wiele.
Skryba siedział, po dwudziesty raz powtarzając sobie kodeks karny, gdy nagle usłyszał nad swoją głową straszny pisk powietrza – jakby coś wielkiego, coś jak bomba, spadało z okolic szczytu Giewontu, prosto na niego. Ale nawet nie zdążył unieść głowy do góry, gdy nagle, gdzieś z boku, wyskoczył cały tabun Ratowników, z niejakim Bogusiem na czele. Jak się nie rzucili na Skrybę, jak go nie popchali do przodu. A to wszystko z pieśnią „Bo jo cie kochom” na ustach. I jak tylko go przysiedli, jak go nakryli, tak w miejsce, w którym on jeszcze przed chwilą siedział, coś uderzyło. Bardzo, ale to bardzo mocno uderzyło.
Ratownicy poderwali się i znów z pieśnią na ustach popędzili przed siebie, by znowu kogoś uratować, a jak nie, to się chociaż z kimś przespać. Jak to w serialu zwykli…
W tym samym czasie Skryba wygrzebał się z śnieżnej zaspy. Wypluł śnieg, z uszu trochę lodu wytrzepał, z nosa trochę firnu wydłubał. I zaczął przyglądać temu, co spadło i co, gdyby nie dzielni Ratownicy, pewnie by go załatwiło.
Otóż były to… szpilki. Które na pewno spadły z Giewontu.
- Kruca zeks. – tak trochę gwarnie wydał z siebie Skryba – Ach ta konkurencja stacji w górach. Mało co ludzie nie giną, nie mówić przy tym o szynszylach…
Czemu wspomniał o szynszylach? – niewiadomo. Wiadomo zaś, że w tym momencie jego zegarek (ale jeszcze przed chwilą go nie miał!) wydał taki oto dźwięk:
- Tu tu tu tuu tu. – który Skryba skwitował hasłem:
- Zordon dzwoni. – i jednocześnie wpadł w zadumę, skąd, do cholery, zna jakiegoś Zordona. Ale nie miał czasu tego wyjaśnić – zegarek błysnął. I po chwili w miejscu, gdzie stał Skryba, nie było już nikogo…
***
Pik stał na dachu kancelarii. Zimny wiat targał jego włosy.
- Nie dam. – krzyknął – Nie dam. – powtórzył – Nie dam nic ukraść z tej kancelarii!!! – krzyknął, zamachując dłonią, w której trzymał jeszcze pilot (zapomniał go dostawiać w sali). Na nieszczęście urządzenie wymsknęło się Pikowi i poleciało gdzieś w stronę komina, by tam przywalić takiemu jednemu grubemu i czerwonemu w głowę, tak, że zamiast mając opuścić się w dół szybu, poleciał nieprzytomny na łeb, na szyję, a w sumie to na sadzę.
- Nie dam! – premier jakoś nie zauważył tego wypadku – Bo nikt nie będzie zadzierał z legalną władzą w tym kraju! – zamachnął drugą ręką, w której miał długopis i który też wystrzelił, trafiając znów w głowę, ale tym razem jakiegoś Dziadka, bardzo Zmarzniętego. Ten zdołał tylko zakląć po radziecku i spaść z dachu, na który dopiero się wdrapał.
- Ten kraj zbudowany jest na uczciwości, porządku i „Nieustraszonym”! Każdy, kto będzie próbował to podważyć, poniesie karę! Tak rzekę ja, premier Pik!!! – to już Pik krzyknął na całe gardło. Chwilę później potężna, śnieżna kulka trafiła go w twarz. Wraz z nią dołu dobiegł okrzyk:
- A możesz być nawet Krzysztofem Ibiszem tylko daj spać!
Pik starł śnieg z twarzy.
- Nie ma co gadać, tylko brać się do roboty. – mruknął. I zaraz po tym opuścił dach…
C.D.N.Ż….